Zima, Londyn, 1 stycznia 2013 roku :
"Chyba najlepiej, ale zarazem najgorzej spędzony sylwester."
Trudno jest mi cokolwiek powiedzieć, zrobić. Nie wiem jak to się stało, ale kilka minut po wybiciu północy Luter po prostu zemdlał. Stracił przytomność przez własną głupotę. Powtarzaliśmy mu żeby tyle nie pił, ale nie. On musiał uparcie trzymać się własnego zdania.Po niepełnych dziesięciu minutach przyjechała karetka na alarmie. Zabrali mojego przyjaciela i zawieźli go do najbliższego szpitala. Natomiast my udaliśmy się dwoma taksówkami do naszego wspólnego znajomego. Jechaliśmy nie całe piętnaście minut gdyż na ulicach nie ma korków.
-Dzień dobry.-Liam podszedł do kobiety stojącej w recepcji
-Witam państwa.-odpowiedziała szczupła szatynka.
-Co się w tej chwili dzieje z Luterem Paynem?
-Jest na blogu operacyjnym. A państwo z rodziny?-spytała kobieta
-To mój brat cioteczny.-odpowiedział jej Liam.
-W takim razie mogą państwo udać się na drugie piętro i zaczekać na dalsze informacje.-palcem kobieta pokazała gdzie znajduje się winda. Podziękowaliśmy jej i od razu ruszyliśmy w stronę wcześniej ukazanego miejsca.
-Ta winda mogła by jechać szybciej.-powiedziałam pod nosem lecz i tak nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Wychodząc z ogromnej windy zaczęłam niecierpliwie rozglądać się raz na lewą, a raz na prawą stronę. Z zawziętym zamachem próbowałam wyszukać wzrokiem mojego przyjaciela lecz moje poszukiwania w żaden sposób się nie udawały.
-Spokojnie, nie denerwuj się tak. Wszystko będzie dobrze.-Zayn położył swoją dłoń na moim ramieniu, co było znakiem, że jest ze mną.
-Łatwo ci mówić.-powiedziałam.
-Jest mi łatwo to powiedzieć gdyż wiem, że z nim będzie wszystko dobrze.-popatrzyłam na całą piątkę, a oni tylko przytaknęli Mulatowi.
-Jesteście wspaniali. Wspieracie mnie w najtrudniejszych chwilach życia.-powiedziałam po czym usiadłam na niebieskim krześle. Zaraz obok mnie znalazł się Louis, który przez cały ten czas oczekiwania na jakiekolwiek informacje próbował nas rozbawić swoimi głupimi tekstami oraz minami. Następnie skierowałam swój punkt widzenia na Nialla, który próbował udawać spokojnego lecz widać było jego łzy w oczach. Harry natomiast był myślami zupełnie gdzie indziej dlatego jego mimika twarzy była w niektórych momentach dosyć dziwna. Zayn krążył po korytarzu jak sierota ponieważ on nigdy nie umie usiedzieć w jednym miejscu jak czeka na ważne wiadomości. Liam natomiast stał przy oknie i jako jedyny z nas wszystkich był najbardziej skupiony i najmniej zdenerwowany całą tą sytuacją. W końcu po niepełnych dwóch godzinach oczekiwania z sali operacyjnej wydobyła się sylwetka mężczyzny. Był to lekarz ubrany w biały fartuch, w wieku około trzydziestki. Podziwiam takich ludzi, którzy nie brzydzą się patrzeć na każde organy człowieka, krew czy nawet śmierć niektórych ludzi. Ja bym nie wytrzymała przy takiej pracy, ale to może kwestia przyzwyczajenia.
-Ja jestem.-Liam podszedł bliżej doktora Green.
-W takim razie mogę na razie powiedzieć tylko, że pan Luter operację przeszedł całkiem dobrze lecz alkohol z powiązaniem choroby, przez którą on przechodzi doprowadziło do śpiączki.
-Jak to?-podniosłam się z wygodnego siedzenia. -Ale on będzie żył?-zadawałam kolejne pytania, na które żądałam odpowiedzi.
-Ze śpiączki można wyjść tylko czasem trwa to tydzień, miesiąc, a innym razem nawet kilka, kilkanaście lat.
-A czy on może umrzeć podczas tego procesu?-wtrącił się Horan, który tak jak ja bardzo psychicznie to przeżywał.
-My jako lekarze zawsze musimy brać pod uwagę wszystkie możliwości, z którymi może zmagać się pacjent.
-Ale śmierć nie jest przesądzona?-ponownie włączyłam się do rozmowy.
-Nie.-młody doktor choć trochę mnie uspokoił, ale i tak ciało drżąc się z nerwów, powoli rozpadało się na setki drobnych kawałków.
Z pomieszczenia wyjechały nosze, a na nich leżał nieprzytomny Lut. Oddychał, ale nie umiał wstać, otworzyć oczu czy nawet cokolwiek powiedzieć. Ten widok zwalił mnie z nóg. Delikatnie oparta o ścianę zsunęłam się na podłogę. Schowałam głowę w kolana i zaczęłam szlochać jak małe dziecko, które właśnie dowiedziało się o stracie kogoś bardzo bliskiego.
-Nie płacz.-swoimi rękoma objął mnie Louis. Teraz moje łzy zostawiały swoje ślady na jego koszulce. A powoli oddychając czułam piękny zapach jego perfum, który obszywał moje ciało od środka. W ramionach chłopaka czułam się bezpieczniej i wiedziałam, że jako dobry kolego odgrywa swoją rolę wobec mnie w stu procentach choć do końca sama nie wiedziałam czy to koledzy czy może jednak już przyjaciele. Nie wiedziałam i na razie nie chciałam się dowiedzieć. Pasowało mi to co było do tej chwili. -Już lepiej?-ponownie usłyszałam męski oraz przyjemny w słuchu głos Tomlinsona.
-Tak.-odpowiedziałam dosyć zachrypniętym głosem.
-Nie możesz zacząć spadać w dół musisz się trzymać żeby on czuł, że jesteś przy nim i, że wierzysz w to, że on się obudzi.-chłopak objął swoimi dłońmi moją głowę. Teraz nasze oczy stykały się ze sobą, zobaczyłam w nich szczerość, prawdziwość wypowiedzianych przez niego słów. W tamtej chwili wiedziałam, że brunet ma rację. -Rozumiesz?-spytał, na co ja odpowiedziałam tylko potwierdzającym kiwnięciem głowy.
Z torebki wyciągnęłam paczkę pachnących chusteczek. Jedną z nich przetarłam swoje oczy, które były czerwone i całe we łzach. Następnie aksamitnym papierem przejechałam po policzkach po czym wyrzuciłam przydatną rzecz do szarego kosza na śmieci, który stał zaraz obok windy.
-Chloe może wrócisz do domu się przespać i wypocząć, bo dzisiaj i tak nie możemy wejść do Luter'a. Rozmawiałem jeszcze z doktorem i powiedział, że dzisiaj on musi spokojnie wypocząć gdyż jutro zaczynają wszelkie badania, które mają mu pomóc w przebudzeniu się.-Liam zawzięcie szukał czegoś w swoich kieszeniach. W końcu wyjął 50 funtów, które od razu dał mi. -Masz tutaj na taksówkę. A jeśli nie chcesz jechać sama to mogę z tobą pojechać.-zaproponował.
-Nie. Dziękuję, ale nie. Wolę wrócić sama, ale na piechotę.
-Jest trzecia w nocy.-skarcił moje zachowanie loczek.
-Wiem, ale ludzie dzisiaj na pewno mi nic nie zrobią.-zawiesiłam torebkę na ramieniu po czym zaczęłam się żegnać z chłopakami. Kiedy skończyłam ściągnęłam windę, a gdy ona przyjechała w mgnieniu oka do niej weszłam.
Wychodząc ze szpitalnego budynku poczułam burczenie w moim brzuchu oraz kilka razy ziewnęłam. Byłam głodna i zmęczona dlatego postanowiłam przyspieszyć kroku by znaleźć się w domu jak najszybciej. Nie chciałam też pokazać po sobie, że coś się stało, ale mojej mamy i tak miało w domu nie być.
Idąc niezatłoczonymi ulicami Londynu chciałam choć na chwilę zapomnieć o tym co niedawno miało miejsce. Cały czas powracała do mnie scena, w której mój przyjaciel z uśmiechem pada na ziemie. Teraz jakby patrząc na to z drugiej strony wydaje mi się, że on chciał żeby tak się stało, chciał umrzeć z uśmiechem.
-Nie! Chloe Anderson nawet nie waż się tak myśleć!-powiedziałam sama do siebie, a nieliczni, którzy przechodzili obok mnie w bardzo dziwny sposób mi przyglądali. Dochodząc do domu już w żaden sposób nie myślałam o niczym. Chciałam tylko wejść, zjeść coś i od razu położyć się spać. Tak też zrobiłam. Gdy tylko przekręciłam klamkę, rozebrałam się z kurtki, butów oraz innych dodatków zimowych po czym poszłam do kuchni. Zrobiłam sobie dwie kanapki i do tego posiłek popijałam gorącą herbatą. Kiedy skończyłam powkładałam brudne naczynia do zmywarki, a w następnej kolejności udałam się na górę. Z mojego pokoju wzięłam piżamę i wraz z tymi rzeczami poszłam do łazienki. Weszłam pod prysznic aby choć na chwilę poczuć się świeżej. Odkręciłam korki i wtedy letnia woda zaczęła strumieniami spływać na moje przemęczone ciało. Wychodząc wytarłam się starannie ręcznikiem. Owinięta nim stanęłam przed lustrem. Z kosmetyczki wyjęłam białe waciki i mydełko do demo-makijażu. Starannie zmyłam wszystkie dodatki upiększające z mojej twarzy. Z głowy zdjęłam błękitny turban i zaczęłam rozczesywać moje długie brązowe włosy. Postanowiłam ich nie suszyć gdyż i tak nie miałam na to jakiejkolwiek siły. W następnej kolejności puściłam biały, miękki ręcznik, którym byłam owinięta. Na suche już ciało założyłam wcześniej wybrane ubrania. Gdy byłam już gotowa opuściłam to pomieszczenie i wróciłam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i nawet nie wiem kiedy zasnęłam...
Obudził mnie dźwięk mojego telefonu. Niechętnie otworzyłam powieki po czym spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę szóstą nad ranem. Wyciągnęłam rękę aby sięgnąć telefonu, który leżał na półce nocnej. Spojrzałam na wyświetlacz, który wskazywał zdjęcie Niall'a.
-Halo?-powiedziałam niewyspanym głosem.
-Mamy nowinę, ale jest ona nie do zniesienia.-w tamtej chwili wiedziałam już. że coś się dzieje.
-Co się stało?! Powiedz!-krzyczałam mimo okropnego bólu gardła.
-Luter nie żyje...-tylko tyle usłyszałam gdyż wypuściłam z ręki komórkę, a sama z nie do wierzeniem opadłam na łóżko zamykając się w sobie.
Na początku chciałam przeprosić za 2miesięczną nieobecność dlatego mam też nadzieję, że ktoś to jeszcze czyta i tutaj wejdzie. Co było spowodowane brakiem rozdziałów? Po prostu straciłam wiarę w siebie. Wydaje mi się, że to co pisze jest nudne i się do tego nie nadaję. Potem ogólnie straciłam jeszcze wenę, a w styczniu musiałam poprawić oceny żeby jakoś wyglądały na koniec semestru. Ogólnie wydaje mi się, że wróciłam do was na stałe i jeśli będą komentarze i zobaczę, że ktoś to jeszcze czyta to rozdział pojawi się jeszcze w tym tygodniu.
Polecam:http://forget-what-it-was.blogspot.com/ (twittera : @patricia_swagg)
twittera : @bubazuza
http://life-is-a-slut.blogspot.com/ (twittera : @julliexoxo)